Dwa bębny mamy, jeden bęben z jednej strony ma skórę kozią, z drugiej cielęcą i ma dwie pałki, jedną cieniutką, a drugą wygiętą, żeby było ciekawiej. Trzeba grać na nim na stojąco, dzięki czemu kolega bębniarz nie zasypia. Drugi bęben z sierścią jest i co ciekawe, z jednego kawałka drewna obręcz ma popełnioną. Dzwonki wiesza się na nodze i podczas tupania do rytmu owe dzwonki dzwonią. Po spożyciu granie na bębnach i dzwonkach się jakoś kupy nie trzyma.
To dopiero fajna rzecz jaką pastuszkowie wymyślili. Fujary z bzu czarnego, nie mają żadnych otworów w korpusie, jedynie jeden otwór wylotowy na końcu fujary, który to się zakrywa i odkrywa, a różne dźwięki można wydobyć dmuchając z różną siłą. Także proste melodie się zagra. w skali podhalańskiej. Jeszcze dziś w ludowych piosnkach i melodiach popularny jest to instrument, czy to na Podhalu, czy w Słowacji (gdzie mówią na ten patyk koncovka). Mamy fujar wszelakich wiele. O długościach różnych. Mimo wszystko po spożyciu gra się na czymś innym. Konia i drużynę temu kto zagra na fujarze postnej lot trzmiela.
Fujary o rozmiarach przerażających. Długie i grube i grube ale krótsze, stroją bardzo nisko, bo są długie lub grube. Albo i grube i długie. wykonane przez nas z materiałów takich jak wyschnięty barszcz, arcydzięgiel, rdest itp. Jak się po spożyciu na takiej siądzie poprzez nieuwagę to niestety trzeba będzie robić nową fujarę. Ale to bardzo pracochłonne nie jest, więc można spożywać siadać a potem na pole z brzeszczotem.
Kolekcja instrumentów dudziarkich sukcesywnie się powiększa ze względu na maniakalne ich wykonywanie przy każdej wolnej chwili. Dudy wykończone rogami, z głowami koziołka albo bez, różne różne. Jest też egzemplarz gajd bułgarskich w D. Jest też nabyte w Rumunii cimpoi, czyli malutkie takie (gdzie swoją drogą worek wygląda jakby go wykonano z kota). Każdy z tych instrumentów inaczej jest nastrojony, inaczej brzmi, oraz jest różna kombinacja dźwięków. Niektóre bardzo głośne (grając na nich można skutecznie przegonić komary), niektóre ciche (na komary może i za ciche za to opary z worka na komary są bezkonkurencyjne). Po spożyciu na dudach pograć jest przecudownie. Natomiast na drugi dzień po spożyciu, osoba grająca na dudach jest przepędzana i ciskane w nią są różne przedmioty, w zależności co pod ręką. Mamy też jedną kopię dud średniowiecznych z drzewa jaworowego. Grając na tych dudach w lesie można się spodziewać wizyty jelenia lub innego ssaka nastawionego na kopulację. Wtedy lepiej nie być po spożyciu. Oraz ostatnio także nabyte slavonske gajde z Chorwacji - rewelacyjny instrument gdzie przebierka ma dwa osobne stroiki i gra się niezależnie.
Mamy model gęśli pochodzący z ziemi białoruskiej. Tzw. gęśle ze skrzydłem - śliczności - instrument o kapitalnym brzmieniu. Strun dziesięć każda inaczej nastrojona żeby było trudniej. Generalnie na gęślach gra się tłumiąc struny które mają akurat teraz nie wybrzmieć. Drugie gęśle to już są totalnie historyczne - strun pięć i do tego jelitowe. Przez co dość ciche ale jakże fajne fajne, oj można sobie na jednych i drugich pobrzdękać. Szczególnie po spożyciu.
Powiadają ludzie, że to najstarszy słowiański instrument. Pochodzi z Bałkanów, Serbii, a zwany jest przez nas umownie złupcok. Ale ten nasz instrument to ani nie jest gusli ani złupcok. Piękny rzeźbiony korpus mocno przez nas został przerobiony. Pierwotnie, historycznie, grało się na tym instrumencie smyczkiem i miał jedną strunę. My zrobiliśmy natomiast 3 struny i gramy na nim szarpiąc je historycznie. Ma dołączony przez nas gryf i klucze (oczywiście historyczne). Brzmienie ogólnie przybrudzone, historyczne i ciche, ale smaczek historyczny można nim fajny zrobić. Jeszcze nikt na nim nie grał po spożyciu. Bo i po co, to by było niehistoryczne.
Czyli ręcznie dłubany róg z drewna. Występował właściwie w całej Polsce tylko pod różnymi nazwami. Dośc spora rzecz i trzeba nielada mocy w płucach żeby wydobyc fajne dźwięki. Najlepiej gra się na ligawce ponad doliną kiedy to echo niesie dźwięk po każdym zakamarku. Po spożyciu trąbi się w ligawkę z balkonu mieszkania na czwartym piętrze w bloku ku wielkiemu zaskoczeniu przechodniów poniżej.
Lira dziadowska, lira kręcona albo wiejska. Dwie struny burdonowe jedna melodyczna, skala chromatyczna. Bardzo fajny i miły dla ucha instrumencik, można na nim grać i spiewać równocześnie, nawet po spożyciu. Ładnie wygląda a gra się kręcąc korbką i przyciskając klawisze które to skracają strunę. Druga nasza lirka (ta większa) już półtonów nie ma, stroi również w C ale oktawę niżej. Dzięki temu jest fajnie i wesoło. A kształt ma taki jakby trapez - dzięki temu jest bardzo fajnie i wesoło.
Mamy generalnie mandolę oktawową (takie bouzuki), zwykłą mandolinkę i dwie mandole. Jedna nóweczka cud mniód, druga pamięta jeszcze czasy ojca Ridża, po dziadkach odziedziczona. Ale druga nóweczka, mniód. Strojone tak coby nam pasowało. Baza w F. Osiem strun ma każda a ogólnie po spożyciu gra się na mandolach szanty. Mandola oktawowa natomiast - w rumuńskim mieście w Rumunii zrobiona - do G ją stroimy i jest bardzo, bardzo fajna. O zwykłej mandolinie to pewnie wszyscy wiedzą i wszyscy znają.
Okaryna jest instrumentem glinianym, działa tak samo jak fujarka tyle że jest zamknięta - dmucha się i zakrywa palcami otworki. Ma ciekawy subtelny dźwięk, cichy i delikatny w zależności od wielkości instrumentu, także bardziej lub mniej basowy. Kiedyś na okarynę mówiło się gąska no ale te nasze okaryny do gąski za bardzo podobne nie są. Może bardziej do młodego pancernika. Niemniej kolekcja okaryn jest - z Żywca, z Białorusi, z Węgier, z wysp kanaryjskich. Czyli, że wielu dmucha w gąskę. Na tej samej zasadzie mamy też porobione takie instrumenty tyle, że z rogów. Mówią na to gemshorn. Z rogów bydlęcych mniejsze lub większe, z kozich mniejsze lub większe, a nawet ostatnio okazało się że z baranich rogów tudzież. Generalnie działa tak samo. Natomiast żeby taki róg wykonać aby grał i był śliczny, należy spożywanie przełożyć na dzień następny.
Instrument właściwie jako takiej u nas nazwy nie ma. Dudki może. Zrobione są tak jak np. tureckie sipsi czy chorwackie diplice tyle, że tam jest w całości z trzciny laskowej (a trzcina laskowa niestety występuje w przyrodzie okołogminnej tak często, jak gibony białorękie, toteż dłubiemy z bzu) ale stroik taki sam tyle że z naszej trzciny (bo trzcina laskowa występuje jak wyżej). Ogólnie mnogo tego - za dużo wolnego czasu i potem tak się dzieje. Brzmienie wstrętne, głośne, albo też ciche, brudne, jednak kilka dźwięków o dziwo da się wydobyć. Tonacje/strojenia bardzo różne - do wyboru. Do koloru. A stroiki jako że są z trzciny co to przy mokradłach za chatą rosną to można więcej zrobić żeby mieć jakby co. I w wolnych chwilach grać i równocześnie tańczyć no ogólnie szał. Szczególnie po spożyciu.
Instrumenty występujące w różnych miejscach pod różnymi nazwami. Stroiki drewniane albo z trzciny, wykończone rogiem co wzmacnia dźwięk. I tu pewna uwaga - do rogu na końcu żalejki nie należy lać miodu - wszystko wyleci dołem. Generalnie te instrumenty brzmią jak dudy czy szałamaje (o ile nikt wcześniej nie próbował wlać tam miodu bo wtedy stroiki są bezradne). Ilość otworków - do wyboru, tonacje - do wyboru, piosnki jakie można zagrać również do wyboru. Nasze żalejki robimy z dzikiego bzu.